Strony

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

# 9 Pierwszy dzień w szkole.

Ten rozdział dedykuję mojemu tacie, który podsunął mi pomysł na imię dla kota od Molly Weasley II 
***************************************
        Schodzę ze stołka i idę w stronę stołu Gryfonów. W mojej głowie odbywa się zacięta walka. Mam się cieszyć, a może płakać? Później będzie czas na zastanowienia. Teraz trwa uczta i muszę wiedzieć do jakich domów dostaną się pozostali. Lily pokazuje mi miejsce na ławce obok siebie, a ja natychmiast na nie opadam.
 - Weasley Hugo! - woła dyrektorka.
 - GRYFFINDOR! - Hugo siada obok nas.
 - Słuchajcie - mówi, a ja naprawdę chciałabym go słuchać, ale cały czas myślę o tym co mi powiedziała Tiara. W końcu udaje mi się pozbyć na chwilę tych myśli i skupiam się na Hugonie.
 - Teraz będzie Molly. Miejmy nadzieję, że dostanie się do Gryffindoru, bo jak nie to chyba wujek Percy oszaleje.
 - Molly to wasza kuzynka? - pytam się bez chwili zastanowienia, ciągle trochę zamyślona.
 - Tak. Jej siostra Lucy idzie do Hogwartu za trzy lata, wujkowi Percy'emu i cioci Audrey bardzo zależy na tym, żeby ich córki były w Gryffindorze. Nie ma szans żeby Molly dostała się do innego domu, no ale wiesz, ci rodzice... - odpowiada mi Lily.
  - Weasley Molly!
Chwila ciszy i...
 - GRYFFINDOR!
  Po chwili podchodzi do naszego stołu rudowłosa dziewczyna i siada obok Alicji.
 - Ta głupia czapka chciała mnie przydzielić Ravenclawu! - krzyczy, a ja zauważam w jej oczach złość i ulgę. Wszyscy chcemy ją powitać, ale akurat w tym momencie przemawia pani dyrektor.
 - Witamy was wszystkich w Hogwarcie! Jak co roku przypominamy, że wstęp do Zakazanego lasu jest absolutnie niedozwolony. No, a teraz...SMACZNEGO!
 - Więc tak, Al, James, Rose, Molly... to jest Felicity, nasza nowa koleżanka. - przedstawia mnie swojej rodzinie Lily. Chcąc, nie chcąc uśmiecham się i podaje wszystkim rękę.
  - Mam nadzieję, że wszystkim smakowało, a teraz prefekci zaprowadzą was do dormitoriów. wasze rzeczy już tam na was czekają. - przemawia nagle dyrektorka i momentalnie wszyscy zaczynają wstawać z miejsc.
    Podchodzimy do tych pięknych marmurowych schodów, a ja zastanawiam się czy dam radę się tam wdrapać. Jestem strasznie zmęczona.
 Schody zaczynają się ruszać, trochę się wystraszyłam, ale po chwili przypominam sobie, że te schody "płatają figle". Jakimś cudem dochodzimy na nasze piętro, a ja w duchu modlę się, żeby nas nie dopadł Irytek. Stoimy przed portretem Grubej Damy, a mnie zżera ciekawość. Z jednej strony jestem zmęczona, a z drugiej strony nie mogę iść spać, bo muszę porządnie zastanowić się nad tą dziwną przepowiednią.
 - Podaj hasło - mówi kobieta z obrazu dumnym i wyniosłym tonem.
 - De domo* - mówi prefekt, a Gruba Dama odsłania przejście do pokoju wspólnego. Wchodzimy do środka. W kominku wesoło tańczą płomienie. Przed kominkiem stoją wysłużone już fotele i kanapa, a po środku stolik.
 - Dormitoria dziewcząt są po lewej stronie, a chłopców po prawej. - przemawia nasz prefekt, i każdy z nas kieruję się w swoją stronę.
      Dormitorium dzielę z Lily, Alicją i Molly. Nasze łóżka zdobią bordowe baldachimy, przy moim łóżku (tym najbliżej okna) stoi krzesło na, którym leżą szalik oraz krawat w barwach Gryffindoru. Są już nawet nasze pupile (Venus, Frank, Arnold oraz Kato - kot Molly).
 - Tak! Wiedziałam, że będziemy razem w dormitorium! Widzisz Potter? Wisisz mi galeona. - mówi rozochocona Alicja, stojąc w drzwiach.
 - No dobra... niech ci będzie Longbottom. - odpowiada rozzłoszczona Lily.
 - Obudźcie mnie jutro o ósmej, co? Bo na dziewiątą mamy śniaaadanie... - mówi Molly, ziewając i nie przebierając się, rzuca się na łóżko i po paru sekundach już śpi.
 - Dobranoc dziewczyny! - po chwili zasypia również Alicja, a zaraz po niej Lily. Ja również przebieram się w piżamę i kładę do łóżka.
      Powieki robią mi się ciężkie, ale nie mogę zasnąć, nie teraz. Co z tego, że jestem strasznie zmęczona, teraz to nie jest istotne. Jedyną istotna rzeczą w tej chwili jest przepowiednia Tiary Przydziału.
 - Myśl Felicity, myśl... - mówię szeptem do siebie.
  1. Podsłuchujesz rozmowę rodziców i dowiadujesz się, że byłaś czarodziejką od urodzenia.
  2. Rodzice ukrywają coś, przez co nie możesz jechać do szkoły.
  3. Rodzice zgadzają się w końcu żebyś jechała (i tutaj musieli o czymś rozmawiać, no bo w końcu tak z niczego by się nie zgodzili).
  4. Jakiś kapelusz, poprawka - magiczny kapelusz, mówi ci, ze pochodzisz ze "szlachetnej rodziny, okrytej hańbą"
 O co w tym wszystkim chodzi? Nie mam pojęcia. Nawet nie zorientowałam się, że powieki mi opadły i pochłonęła mnie ciemność. Ciemność? Nie. Ta ciemność była inna, jakby za mgłą widziałam różne obrazy. To chyba sny.
     Wstaję pierwsza z łóżka, chociaż poszłam spać najpóźniej. Dziewczyny chciały wstać o ósmej, a jest ósma trzydzieści, więc... chyba trzeba je obudzić.
 - WSTAWAĆ! - krzyczę tak głośno, jak tylko potrafię. W efekcie Lily wyskoczyła z łóżka jak poparzona, Molly gwałtownie podniosła głowę tak, że musiała się znowu położyć, bo coś strzeliło jej w karku, a Alicja spadła z łóżka. Dobra robota Felicity!
 - Um... co się dzieję - mówi zaspana Molly.
 - Która godzina? - pyta się Lily.
 - Ósma, trzydzieści - odpowiadam.
Alicja już zbiera się z podłogi, a Molly i Lily zaczynają się przebierać. Pięć po dziewiątej schodzimy (a raczej zbiegamy) do Wielkiej Sali na śniadanie.
 - Co nas ominęło? - pyta zdyszana Lily.
 - Nic specjalnego, tylko sowia poczta. - odpowiada znudzona Rose.
 - Dostałam coś? - pyta znowu rudowłosa.
 - Nie. Tylko Proroka. Każdy dostał dzisiaj Proroka. - powiedział James rzucając gazety po kolei do Lily, Molly i Alicji.Wcale się nie zdziwiłam, że do mnie nic nie przyszło. Umieram z głodu. Siadam do stołu i nakładam sobie na talerz tosta i smaruje go dżemem. To wszystko jest tak pyszne, nawet zwykły tost smakuje lepiej.Wszyscy zachwycamy się tutejszym jedzeniem, kiedy podchodzi do nas dyrektor McGonagall i podaje każdemu plan lekcji.
 - I co, jakie dzisiaj lekcje? - pyta się mnie Molly, która jest tak zajęta jedzeniem, że nawet nie patrzy na plan.
 - Dwie godziny eliksirów ze ślizgonami, godzina zielarstwa z puchonami i transmutacja z krukonami.
 - CO!? No nie! Nie mogli nam tak od razu wpakować dwóch godzin eliksirów w dodatku ze ślizgonami. Przynajmniej dzisiaj mamy lekcje z moim tatą. - krzyczy Alicja.
 - Och, nie przesadzajcie tak z tym Slyherinem. Mówiłam wam to milion razy: ONI NIE SĄ TACY ŹLI.
 - Lily! To, że tam chodzi Scorpius, to nie znaczy, że ten dom się zmienił i jest najlepszy! - Alicja naprawdę się zezłościła.
 - Wcale nie twierdzę, że ten dom jest najlepszy, ale...
 - Alicjo, twój tata będzie nas uczył zielarstwa? - przerywam im specjalnie.
 - Tak, a co?
 - Nie, nic... po prostu wczoraj nie widziałam go przy stole nauczycielskim.
 - Ach, tak, przyjechał później, bo jeszcze pomagał wujkowi Harry'emu w... zapomniałam, no ale w każdym razie przyjechał później. A tak poza tym, to nie kojarzę nauczyciela z obrony przed czarną magią. A rodzice mi opowiadali o wszystkich nauczycielach.
 - No tak, bo przecież co roku coś przytrafia się każdemu nauczycielowi z tego przedmiotu. O ile się nie mylę to profesor Jeremiah Wright. - mówi Lily, a mi wydaje się, że skądś znam to imię i nazwisko.
 ***************
*De domo - po łacinie oznacza to "dom".

***************
 Tylko o jedno was proszę, wiem, że ten rozdział nie jest zbyt długi, ale komentarze typu "za krótki rozdział" nie będą brane przeze mnie pod uwagę więc nie musicie tego pisać BO JA TO WIEM! Rozdział dosyć nudny prawda? No, ale zawsze musi być jakiś początek. Nie martwcie się w kolejnych rozdziałach (nie powiem jakich) dowiecie się kim jest tajemniczy nauczyciel OPCM i o trochę więcej o przepowiedni Felicity ;) 
NOX
 

wtorek, 25 sierpnia 2015

#8 Nareszcie w domu

 Chciałam was przeprosić za to, że rozdział nie pojawił się wczoraj tak jak było w planie. Po prostu mam strasznego doła :/ Ale i tak dałam radę coś napisać ;) Miłego czytania ♥
~~~~~~~~~~~~~
         Pociąg właśnie się zatrzymał, a my pościągaliśmy swoje kufry i zabraliśmy naszych pupili. Ja wzięłam pod pachę klatkę z Venus, Lily swojego puszka pigmejskiego- Arnolda, którego odziedziczyła po mamie (nie wiedziałam, że one mogą tak długo żyć, jej puszek ma już dwadzieścia dwa lata). Podobno jej rodzina, jako jedyna rodzina w świecie czarodziejów posiada psa- Łapę. Chciała go ze sobą zabrać, ale jej rodzice nie pozwolili. Hugo jakimś cudem złapał swojego kota Felixa, a Alicja ledwo utrzymała klatkę ze swoją sówką- Frankiem (trochę dziwne imię dla sowy, ale jej dziadek, który już prawie odzyskał zmysły był zachwycony tym imieniem).
       Na dworze jest już ciemno. Wyszliśmy z pociągu i od razu usłyszeliśmy mocny i dość znajomy głos.
 - Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj! - to oczywiście Hagrid.
Podeszliśmy do półolbrzyma, a on natychmiast poznał Lily, Hugona i Alicję. Mnie chyba nie pamięta.
 - Sie macie? Mam nadzieję, że wpadniecie do mnie jutro na herbatkę? Weźcie ze sobą rodzeństwo. - to drugie zdanie było bardziej skierowane do Lily i Hugona.
 - Wszyscy są? No to wsiadać do łódek! Do jednej po cztery osoby! - zawołał Hagrid.
 - Lepiej chodźcie, bo będziemy płynąć osobno. - powiedziała Alicja i ruszyła w stronę najbliższej łódki, a my poszliśmy za nią.
Łódki płynęły powoli, w ciszy, a ja patrzyłam z uwielbieniem na zamek stojący po drugiej stronie jeziora. To już tutaj. Czuję, że to jest mój dom. To jest piękne. Tutaj według moich rodziców byłam zapisana od urodzenia. Nadal nie wiem co mieli na myśli, ale mam zamiar się tego dowiedzieć. Zaraz dostanę przydział, zaraz dowiem się kim tak naprawdę jestem: odważną gryfonką, mądrą krukonką, koleżeńską puchonką, czy przebiegłą i sprytną ślizgonką. Zupełnie nie pasuję do Gryffindoru, a jednak czuję, że właśnie tam jest moje miejsce. Z zamyślenia wyrwała mnie Lily.
 - Ej, Felicity! Wysiadasz czy zostajesz? - zapytała mnie złośliwie po tym jak ją kilka razy zignorowałam. No co! Po prostu jej nie słyszałam...
 - Pewnie, że idę. Poczekajcie. - wygramoliłam się z łódki i cała nasza czwórka podbiegła do Hagrida.
         Brama do zamku natychmiast się otwiera, a w niej stoi wysoka czarownica w długiej szmaragdowej szacie.
 - Przyprowadziłem pirszorocznych, pani dyrektor.
 - Dziękuję ci Hagridzie, idź i usiądź w Wielkiej Sali. Sama ich wprowadzę. - powiedziała pani dyrektor McGonagall otwierając szerzej bramę.
Wchodzimy do zamku. Sala wejściowa jest ogromna. Piękne marmurowe schody oświetlone są pochodniami. Zza drzwi po prawej stronie wyraźnie słyszę ożywiony gwar. Podążamy za dyrektorką w ciszy pełnej napięcia. Po chwili wchodzimy do pustej komnaty i dyrektorka zaczyna mówić.
 - Witajcie w Hogwarcie. Za chwilę rozpocznie się ceremonia przydziału. Każdy z was zostanie przydzielony do domu, który na cały rok szkolny zastąpi wam rodzinę. Są cztery takie domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. - powiedziała, a jej głos potoczył się echem po pustej komnacie. - Więc chodźmy! - zawołała po chwili z dziwną ekscytacją w głosie.
       Idziemy w kierunku Wielkiej Sali i nagle mija nas około dwudziestu perłowo-białych postaci unoszących się przynajmniej stopę nad ziemią. To duchy! Wkraczamy do Wielkiej Sali i stajemy obok stołu nauczycielskiego przed, którym stoi stołek, a na nim... Tiara Przydziału! Jest dokładnie tak jak sobie wyobrażałam- cudownie. Nagle tiara rozpruła się w pobliżu krawędzi, formując "usta" i zaczęła śpiewać:

* Ja, razem z dyrektorką na Hogwartu czele,
 przydzieliłam już pokoleń wiele. Wypełniam wolę założycieli,
co żebym nowych uczniów przydzielała, chcieli.
 Może opowiem wam tą ciekawą historię, zanim dyrektorka
zacznie ceremonię. Było czterech założycieli, którzy uczyć
młodych, magii mieli. Gryffindor i Slytherin, zgadzali się
w snach, razem widywano Helgę Hufflepuff i Rowenę
Ravenclaw.
"Razem będziemy filary wiedzy budować!"
"Odwagą szczycić się!"
"My młodych musimy wychować!"
"I ze sobą zgadzać się!"
Lecz wkrótce ich przyjaźń się rozpadła, bo przez ich
ambicję, taka właśnie decyzja zapadła:
Slytherin mówi, że tylko《czystą krew》uczyć chce.
Ravenclaw oczekuje tylko bystrości.
Gryffindor rzecze, że odwagą muszą szczycić się
Hufflepuff na to, że wszystkich nauczać może.
I teraz do akcji wkraczam ja i mówię żeby stworzyli
domy dwa. Na to oni, że wolą cztery. No i w końcu z
tej całej afery, powstały szkolne selekcje, aż cztery.
Każdy dzielnie szkołę podtrzymywał, ale w końcu
stary Slytherin powiedział, że wybywa.
Nie ma zamiaru uczyć w szkole, gdzie większość
uczniów to Mugole. Za sobą w Komnacie Tajemnic
grozę pozostawił. I choć ucichły waśnie, choć kłótnie
 zawieszono, każdy na swoim postawił.
Cztery domy pozostały, ale za to, ze zgodnej czwórki,
niezgodna trójka powstała i od tamtego czasu chcą,
żebym to ja uczniów przydzielała. Więc chodźcie do mnie,
wkładajcie mnie na głowę. Ja wam na całe życie wyznaczę
drogę.*

      Tiara kończy śpiewać, a my wszyscy zaczynamy klaskać. Kiedy do Tiary podchodzi pani dyrektor, cała Sala się uspokaja.
 - Jak wyczytam czyjeś nazwisko i imię, ta osoba podchodzi, a ja włożę jej na głowę Tiarę Przydziału. Kiedy Tiara przydzieli tej osobie dom, ona siada na miejsce przy swoim stole.
           Ale ja już dawno przestałam słuchać. To wszystko jest tak niesamowite. Ta uczta, to piękne sklepienie wyglądające jak nocne niebo, pełne gwiazd. Zatracam się we własnych myślach, ale po chwili słyszę znajome nazwisko.
 - Longbottom, Alicja! - zauważyłam jak Lily ukradkiem klepie ją po plecach i mówi "-Będzie dobrze".
 - GRYFFINDOR! - zawołała Tiara, po chwili namysłu. Alicja pokazała w naszą stronę kciuka w górę i prawie w podskokach podeszła do stołu Gryfonów. Rozległy się brawa.
 - Potter, Lily! - przez Salę przeszedł szept po czym ucichł i Lily usiadła na stołku z Tiarą Przydziału na głowie.
 - GRYFFINDOR!
Następnie do stołka podeszło kilka osób, których nie znam. I znowu znane nazwisko. Tym razem byli to bliźniacy: Lorcan oraz Lysander Scamander'owie- zapewne synowie Luny i jej męża Rolfa. Obaj trafili do Ravenclawu. Następnie Stuart, Destiny, która trafiła do Hufflepuffu.
 - Turner, Felicity! - zawołała dyrektor McGonagall i nagle mnie zamurowało. Teraz ja. NA MERLINA! Ja się boję...
Podchodzę na drżących nogach do stołka i siadam na nim. Tiara jest taka duża, że zasłania mi oczy. Siedzę tak w ciszy przez dwie sekundy i nagle odzywa się cichy głosik dochodzący z kapelusza.
 - Gdzie ja mam cię przydzielić? Czeka cię wiele przygód. Wiem to. Niedługo poznasz swoje przeznaczenie... o tak. Widzę pełno przeszkód na twojej drodze. Mugolaczka, a jednak ze szlachetnej rodziny, okrytej hańbą. Niech będzie... GRYFFINDOR!
...
***********
*Pieśń Tiary Przydziału- wiem, że jest trochę beznadziejna, ale nie wymyśliłam niczego lepszego... mimo to mam nadzieję, że wam się podobało.
Pozdrawiam,
~NOX.





środa, 19 sierpnia 2015

#7 Początek przygody

           ...Po powrocie do domu nie mogłam przestać myśleć o tym, że już za dwa dni trafię do mojej wymarzonej szkoły. Nie, nie szkoły tylko DRUGIEGO domu. Nie wypuszczam z ręki MOJEJ  cudownej różdżki, której zawsze tak bardzo pragnęłam, a kiedy lecą z niej iskry (nic dziwnego, bo przecież od paru godzin, bez przerwy ją ściskam) to cieszę się jak pięcioletnia dziewczynka. W jakieś cztery godziny zdążyłam przeczytać już prawie trzy podręczniki i uświadomiłam sobie, że zachowuję się trochę jak Hermiona (to chyba dobrze?!). Nic nie poradzę na to, że tak bardzo się ekscytuję tym wszystkim. Chyba trzeba w końcu odłożyć tą różdżkę, bo już mnie ręka trochę boli. Podchodzę do mojej sówki, żeby ją nakarmić, ale w tym momencie do mojego pokoju wchodzi Charlie.
-Ej, siostra możemy pogadać?
Trochę mnie to zdziwiło! Co ja gadam. Trochę?! Bardzo! Moja siostra chcę rozmawiać ze MNĄ. Ciekawie się zapowiada.
-No, okej... -odpowiadam zaskoczona, wyciągając orzeszki z papierowej torby dla Venus.
-Słuchaj...- zaczyna niepewnie.  -Nie mogłabyś porozmawiać z tą całą McGonahal,czy jak jej tam... i namówić żeby mnie też przyjęła do tego twojego Hogwardu?
Nie wiem co powiedzieć. Patrzę na nią jak na wariatkę (coś w tym jest).
-Po pierwsze: McGonagall, po drugie:Hogwartu, po trzecie: Jesteś z stara, bez urazy i jesteś mugolem.
Ona nie odpowiada tylko patrzy na swoje stopy. Czuję się trochę jakbym była jej matką i robiła jej jakiś wykład.
-To co, teraz nagle zmieniłaś zdanie? Już nie uważasz, że to bzdury? A może po prostu mi zazdrościsz, bo w końcu jestem w czymś od ciebie lepsza?
-Co?!- poderwała się z łóżka jak błyskawica. - Ja mam ci czegoś zazdrościć? Pff. Chyba śnisz. Wiesz co? Nie było rozmowy. Cześć!- wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
Moja siostra jest dziwna.
Kładę się i próbuję zasnąć, ale jakoś nie potrafię. Ciągle myślę o dzisiejszym dniu. O tym, że widziałam Golden Trio na Pokątnej, pewnie bym podeszła do nich, ale się trochę wstydziłam. Może będzie jeszcze okazja. W końcu opadają mi powieki, a ja zapadam w sen.
             Otwieram oczy i pierwsze co widzę to Venus siedząca na wezgłowiu łóżka. Chyba chcę się przelecieć. Ledwo staję na nogi i otwieram okno, a ona natychmiast wylatuje. Nagle dociera do mnie, że już jutro... HOGWART!
-Jeszcze się nie spakowałam!- krzyczę do siebie (co z tego, że jest szósta rano?)
Wyciągam mój kufer, a później ubrania i nowiutkie szaty, które wczoraj kupiłam.
Najpierw składam ubrania.
-To się nie nada...- rzucam spódnice na bok, to raczej też nie, robię to samo z moją sukienką, którą miałam na sobie na zakończeniu roku szkolnego. Po posortowaniu i poukładaniu ubrań i większości szat układam książki. Starannie robię dwie kupki z moich podręczników i ostrożnie kładę je na górę. Później obok książek lądują ingrediencję na eliksiry, a na sam wierzch szata, którą mamy włożyć na Ceremonię Przydziału. Wszystko jest... chyba. Nie! Chwila! Nie schowałam najważniejszej rzeczy- różdżki!
Po schowaniu różdżki siadam na mój kufer i zastanawiam się co mam dalej robić. Może się przejdę, ten ostatni raz.
      Rodzice jeszcze śpią,bo jest niedziela, a w niedzielę najczęściej wszyscy śpią do dziesiątej- jest dziewiąta. Wychodzę po cichu z domu i w nozdrza uderza mnie zapach nadchodzącej jesieni.
Idę w stronę mojej łąki. I nagle słyszę jak ktoś woła moje imię. Odwracam się.
O nie! To znowu ten kretyn Paul. Ale dlaczego woła mnie po imieniu? Zawsze odpala teksty typu: ej piegusko, albo: ej chudzielcu. Podbiega do mnie.
-No co tam?
-Nic.. czego chcesz?
-Słyszałem, że wyjeżdżasz do innej szkoły.
-Od kogo słyszałeś?
-Twoja mama powiedziała to pani Hyde, a pani Hyde przyjaźni się z moją mamą i jej to powiedziała. -pani Hyde. Nasza wychowawczyni oraz nauczycielka angielskiego (moja była nauczycielka i wychowawczyni).
-To prawda. Co, przykro ci bo już nie będziesz miał kogo gnębić?
Paul jakby się zawstydził.
-Czy wyjeżdżasz właśnie przez to? -zapytał szurając stopami po chodniku.
-Przez co?
-No... przez to, że tak ci dokuczałem.
-Nie. -szybko odpowiadam i idę dalej.
-Ej, czekaj!
-Czego ty ode mnie chcesz?!
-Chciałem cię przeprosić -wyciągnął dłoń w moją stronę. -Wybaczysz mi za to wszystko co ci zrobiłem?
-C-co? Mówisz serio?
-Tak, na serio. To co?
-No dobra, wybaczam ci, ale tylko pod warunkiem, że już nigdy nikogo nie będziesz gnębił.
-Przysięgam.
Podałam mu rękę. I pożegnałam się z nim.
To było chyba dziwniejsze od wczorajszej rozmowy z moją siostrą.
Paul Adams mnie przeprosił! W końcu cuda się zdarzają, chociaż u mnie ostatnio zbyt często.
--------
        Dzisiaj najpiękniejszy dzień w moim życiu! Pierwszy raz cieszę się z tego, że jest pierwszy września. Jest dziewiąta rano i zaraz jedziemy na King's Cross. Nie wiem czemu, ale strasznie się denerwuję. Od jutra już nie będę się uczyła matematyki, angielskiego, czy przyrody. Zaczynam nowy rozdział w moim życiu. Nowi przyjaciele, jeżeli w ogóle będę ich miała, nowi nauczyciele, nowe, zupełnie inne przedmioty. To dla mnie wyzwania, ale i tak to będzie najlepszy czas w moim  życiu, wiem to.
-Felicity, musimy już jechać!
-Już idę! -biorę klatkę z Venus i kufer, i schodzę na dół.
-To co, idziemy? -pyta tata.
-Pewnie!
-Charlotte źle się czuję i nie pojedzie z nami cię pożegnać. -mówi mama, a mi nagle robi się trochę przykro. Jasne, źle się czuję. Po prostu nie chce jechać. No ale co będę się przejmować moją głupia siostrą, kiedy na peronie 9 i 3/4 stoi już Express-Hogwart, trzeba jechać.
            Pcham wózek z kufrem a na samym szczycie kołyszę się klatka z Venus. To już tutaj. Tutaj zaczyna się moja przygoda. Żegnam się z rodzicami.
-Nie płacz mamo. Będę do was codziennie pisać jeśli chcecie. Poza tym zobaczymy się na święta.-rodzice mnie przytulają. Biegnę na ścianę między peronem dziewiątym i dziesiątym, ale pod koniec zamykam oczy. Trochę się boję. Po chwili już stoję na peronie 9 i 3/4. Pierwsze co zauważam to piękna, czerwono-czarna lokomotywa. Nagle wydobywa się z niej dziwny, długi pisk. Patrzę na zegarek, zostało pięć minut do odjazdu. Szybko wsiadam do pociągu, z trudem ciągnąc za sobą kufer. Szukam wolnego przedziału. Wszystkie zajęte, chociaż... nie ,ten jest pusty.
Wchodzę do pustego przedziału i wciągam kufer na półkę, a klatkę z sówką kładę obok siebie. Siadam obok okna, kiedy maszyna zaczyna ruszać. JADĘ.DO.HOGWARTU. Czy to możliwe? Zawsze o tym marzyłam, ale myślałam, że świat czarodziejów istnieje tylko w książkach i w mojej głowie. A teraz? Siedzę w przedziale w Expressie-Hogwart i jadę do szkoły dla czarownic i czarodziejów.
-Żegnaj Londynie... -mówię po cichu, gdy za oknem robi się coraz bardziej zielono. Na korytarzu przed moim przedziałem stoją trzy osoby i widać, że o coś się kłócą. Nawet słyszę wszystko co mówią, a raczej krzyczą.
-Nie, Alicjo! Nie będę siedziała w jednym przedziale z tymi dwoma kretynami!
-Lily, ale to twoi bracia!
-I co z tego? A ty Hugo jak chcesz to do nich idź. Ja nie mam zamiaru siedzieć z kimś kto cały czas mnie ośmiesza! Poza tym oni sobie tam siedzą ze swoimi kolegami i tak byłoby za dużo osób. Lepiej znajdźmy sobie przedział. A tak właściwie Hugo nie idziesz usiąść ze swoją siostrą?
-Co? Żartujesz? Ona tam siedzi z tymi swoimi "psiapsiółeczkami".
-No wiesz i tak będziesz siedział z dziewczynami więc nie zrobiłoby ci to żadnej różnicy.
-Nie, siadam z wami. O patrzcie! Tutaj jest dużo miejsca.
Drzwi do przedziału otworzyły się i wychyliła się z nich rudowłosa, śliczna dziewczyna.
-Cześć. Możemy się dosiąść? Wszędzie pełno osób. -pyta się z uśmiechem.
-Pewnie! -odpowiadam wesoło.
 -Ej, chodźcie!
I do mojego przedziału weszły jeszcze dwie osoby.
-Cześć, jestem Lily, Lily Potter. -przedstawia się rudowłosa o brązowych oczach.
-Hej, jestem Alicja Longbottom. -następnie przedstawiła się dziewczyna z czarnymi włosami.
-A ja Hugo Weasley. -odzywa się kolejna postać z rudą czupryną.
-Bardzo mi miło, ja jestem Felicity Turner. -mówię z uśmiechem.
Siedzą ze mną w przedziale Potter, Longbottom i Weasley! Dobry początek.
-To jak myślicie do jakich domów się dostaniecie? Ja chcę być w Gryffindorze. Jak cała moja rodzina. A ty Hugo?
-Żartujesz Lily? MY przecież jesteśmy rodziną. Wiadomo, że Gryffindor.
-Ach, czasami zapominam, że jesteś moim kuzynem.
Alicja zaczyna się śmiać.
-Mi to tam obojętne, byle nie Slytherin! Nienawidzę tych całych Malfoy'ów. Tata mi o nich mówił.
-Daj spokój! Nie lubię Slytherinu, ale Malfoy'owie nie są tacy źli.
-Przecieź wszyscy wiemy, że podoba ci się Scorpius. A wiesz, że on też coś do ciebie ma?
-Może... no a ty Felicity do jakiego domu chcesz trafić?
-Nie wiem. Myślę, że pasuję do Hufflepuffu,ale chciałabym być w Gryffindorze. -odpowiadam szczęśliwa, że Lily Potter się do mnie odezwała.
-A o co właściwie poszło z twoimi braćmi? -nie zdążyłam ugryźć się w język. Nie chciałam być taka nachalna. Ale Lily tylko się uśmiechnęła.
-Cały czas ośmieszają mnie przed swoimi kolegami, a szczególnie przed Scorpiusem, który jest ich największym przyjacielem. Jakby rodzice się dowiedzieli, że zadajemy się z Malfoy'em to już po nas. A Hugo nie chcę siedzieć z Rose- jego siostrą, bo nie czuję się dobrze w towarzystwie dziewczyn, ale i tak chciał usiąść z trzema dziewczynami. Logika mojego kuzyna.
Wszyscy się roześmialiśmy. Zapowiada się dobry początek...

~~~~
Ten rozdział byłby jeszcze dłuższy, gdyby nie to, że musiałam go pisać dwa razy od początku, bo
mi się usunął -.- I przepraszam jeśli zapomniałam poprawić jakiegoś błędu, to ta złość.
Mam nadzieję, że się podobał rozdział ;)
~NOX

wtorek, 18 sierpnia 2015

Info #2

Chciałabym was zaprosić na mojego aska ;)
https://m.ask.fm/Juka1122

Już mam napisaną połowę #7 rozdziału! Jutro mnie nie ma w domu ale może pojawi się w czwartek :D
Czekajcie, a tym czasem... NOX!

niedziela, 16 sierpnia 2015

#6 Zakupy na Pokątnej

           -Co tak głośno? -otwieram delikatnie oczy i mruczę sama do siebie. Patrzę na okno i co widzę? Sowę! Ciekawe po co przyleciała... podchodzę do okna i wpuszczam sówkę do pokoju, ona posłusznie siada na parapecie i wystawia nóżkę żebym mogła odwiązać list. Szybko rozrywam kopertę i czytam:

        Droga Panno Turner,
Dziś o godzinie dwunastej w południe
do pani domu przyjedzie jeden z pracowników naszej szkoły,
aby zaprowadzić panią na ulicę Pokątną, aby zakupić rzeczy
potrzebnę do nauki w naszej szkolę.
    Z wyrazami szacunku,
Minerva McGonagall

No tak! Kompletnie zapomniałam o zakupach. Która jest godzina? -mówię do siebie w myślach.
Patrzę na zegarek, jest dopiero Ósma. Chyba trzeba powiedzieć rodzicom o zakupach.
Szhodzę na dół i wbiegam do kuchni, gdzie mama szykuje już śniadanie.
-Mamo... co robisz dzisiaj o godzinie dwunastej?
-Mam ważne spotkanie o umowę do nowej pracy. A dlaczego się pytasz?
-No... właśnie dostałam list z Hogwartu, w którym jest napisane, że dzisiaj przyjdzie do nas ktoś ze szkoły i zaprowadzi nas na ulicę Pokątną żebym mogła kupić rzeczy potrzebne do szkoły.
-Możesz iść sama. Tylko uważaj!
 Zauważyłam, że mamy już tak bardzo nie przeraża to, że jestem czarodziejką.
              Co minutę patrzyłam na zegarek, jakby to miało przyspieszyć czas.
-8:30- idę na śniadanie ( i spoglądam na zegarek).
-9:00- leżę na kanapie i czytam książkę (i spoglądam na zegarek)
-10:00- czytam po raz kolejny list z Hogwartu
-10:01- zapomniałam popatrzeć na zegarek, robię to.
-11:00- jeszcze tylko godzina! Przeliczam moje pieniądze na galeony, knuty i sykle (spoglądam na zegarek)
-11:30- siedzę w przedpokoju przed drzwiami wejściowymi i czekam (nie odrywam oczu od zegarka)
-12:00- dzwonek do drzwi!
Podbiegam do drzwi i otwieram je, a w nich stoi największy człowiek (człowiek?) jakiego w życiu widziałam. To nie kto inny jak HAGRID! Stoję przed drzwiami z otwartymi ustami, nie wiem co powiedzieć. Po chwili Hagrid odzywa się pierwszy.
-Felicity Hope Turner?
-T-tak, to ja.
-Poproszono mnie abym zaprowadził cię na ulicę Pokątną.
-Ach... no tak. Dostałam zawiadomienie.
-To co, gotowa?
-Tak. -wychodzę z domu i czuję nadchodzącą falę radości.
-O cholibka! Przeca się nie przedstawiłem! Jestem Hagrid strażnik kluczy i gajowy w Hogwarcie.
-Och, bardzo mi miło Hagridzie. Wiele o tobie czytałam. Ja jak już wiesz jestem Felicity.
-Naprawdę czytałaś? Gdzie?
-No w książkach autorstwa pani Rowling.
-Aa...masz na myśli tę mugolaczkę? Znałem ją, chodziła kiedyś do Hogwartu ale niestety za dużo mówiła o społeczności czarodziejów i ci goście z Ministerstwa Magii musieli wyczyścić jej pamięć. Oczywiście zanim to zrobili napisała o nas książki. Ale na szczęście mugole w to raczej nie wierzą.
-Naprawdę?- zaskoczyło mnie to co Hagrid powiedział o Joanne Rowling.
             Weszliśmy do metra. Ludzie cały czas patrzyli się na mnie i na Hagrida. Z resztą nic dziwnego. Wyszliśmy z metra i przed nami pojawiła się ruchoma ulica pełna różnych sklepów. Skierowaliśmy się w stronę zniszczonego lokalu, którego nikt nie zauważał. Weszliśmy, a ja od razu poznałam gdzie jesteśmy. To był Dziurawy Kocioł.
-O! Hagridzie! Skusisz się na szklaneczkę czegoś mocniejszego?- zawołał w naszą stronę barman (jak sądzę Tom).
-Nie, dzięki Tom. Odprowadzam nową uczennicę na Pokątną, a później spotykam się ze znajomymi. Może innym razem!
Przeszliśmy przez tylne drzwi baru i przed nami stał mur. Hagrid wyjął zza pazuchy swoją różową parasolkę i zastukał nią parę razy w mur. Nagle otworzyło się przejście, a przed nami, jakby dopiero wyrosła z pod ziemi- zatłoczona uliczka.
-No Felicity, witaj na ulicy Pokątnej!
W tym momencie chyba byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi.
-Najpierw pójdziemy do Banku Gringotta żeby wymienić mugolskie pieniądze.
Ruszyliśmy w stronę ogromnego marmurowego budynku, którego musiały podtrzymywać jakieś silne czary, bo już dawno by się zawalił. Hagrid wydawał się być czymś zaskoczony.
-Jesteś niesamowita. Widzę, że to wszystko cię fascynuję, a jednak nie zadajesz żadnych pytań jakbyś już to wszystko znała.
-Bo znam Hagridzie.- dumnie odpowiadam.
Mój towarzysz chyba wolał nie wnikać, no nie zadawał już więcej żadnych pytań.
            Wnętrze Banku Gringotta było zarówno niesamowite, jak i tajemnicze. Pełno pajęczyn na żyrandolach, ścianach i suficie. A na środku kilka marmurowych biurek. Przy każdym z nich siedziały bardzo dziwne stworzenia- Gobliny. Podeszliśmy do stanowiska znajdującego się najbliżej wejścia.
-Dzień dobry, chciałbym wymienić pieniądze.
Stwór spojrzał na Hagrida z wyższością.
-Poproszę pieniądzę na wymianę. -powiedział i wystawił swoją rękę z długimi szponami.
-Podaj mi swoje pieniądzę Felicity. Wyjęłam z mojego portfela kilka banknotów i drobnych pieniędzy i dałam je mojemu przewodnikowi, a on podał te pieniądze Goblinowi.
Po chwili dostałam sporą i ciężką sakiewkę.
Wyszliśmy z banku i zauważyliśmy sporą grupkę osób.
-Hej Hagrid!- zawołał mężczyzna w okularach, który trzymał za rękę rudowłosą kobietę. Po chwili dotarło do mnie, że to Harry Potter. Obok Harry'ego i Ginny stała jeszcze jedna rudowłosa postać- Ron Wealsey i jego żona Hermiona, którzy rozmawiali z pięcioosobową grupką dzieci. Nagle wszyscy się odwrócili i pomachali w naszą stronę. Widziałam, że Hagrid bardzo chce do nich podejść.
-Hagridzie, możesz iść do swoich znajomych. Ja sobie poradzę, naprawdę.
-Nie mogę. Muszę cię oprowadzić i to zrobię, chodźmy.
-Nie! Ja naprawdę sobie poradzę. No idź.-powiedziam z zaczęcającym uśmiechem.
-No dobrze. Ale uważaj na siebie. Spotkamy się za dwie godziny w tym miejscu.- powiedział Hagrid po chwili namysłu.
-Dobrze.- zgodziłam się i wyszłam na główną alejkę.
-I gdzie teraz?- mówię sama do siebie. Jestem jeszcze w lekkim szkoku po tym jak zobaczyłam moich ulubionych bohaterów.
Teraz pójdę do Ollivandera po różdżkę.
Bez problemu odnajduję mały sklepik.
             Jest zupełnie tak, jak sobie wyobrażałam. Pod pólkami nie widać było nawet kawałka ściany. Wszystkie szafki przechylały się od nadmiaru pudełek z magicznymi różdżkami, a na środku stała stara, drewniana kasa przy której stał miły z wyglądu staruszek- pan Ollivander.
-Dzień dobry.
-Ach, dzień dobry młoda damo. Pierwszy raz do szkoły, tak?
-Tak.
Staruszek już nic więcej nie powiedział tylko zniknął gdzieś za regałami żeby po chwili wyjść zza nich z podłużnym pudełkiem w rękach.
-Spróbuj tą różdzkę. Jesion, włókno ze smoczego serca, 11 cali- wyjął i podał mi ją.
Machnęłam "magiczną pałeczką" ale to nie był dobry pomysł bo zamiast coś wyczarować, rozdarłam panu Ollivanderowi rękaw jego koszuli.
-Więc ta nie pasuje.- odebrał mi różdzkę jakby w ogóle się nie przejął tym, że właśnie zniszczyłam mu ubranie i wręczył mi następną.
-Sosna i włos jednorożca, 12 cali.
Machnęłam i znowu to samo. Świst i już nie ma wazonu, więc dostałam następną, i następną, i następną i tak wypróbowałam z dwadzieścia różnych różdżek.
-Ta musi być dobra-oświadczył cierpliwie i podał mi jeszcze jedną.
-Czerwony Dąb i pióro Feniksa, 13 cali, lekko sztywna.
Potrzymałam ją chwilę i stało się coś dziwnego. Wyleciały z niej czerwone iskry i zamigotały wszystkie lampy w sklepiku. Już wiem, że ta różdżka jest moja.
-Cudownie!- zawołał uradowany Ollivander.
Zapłaciłam i uszczęśliwiona wyszłam ze sklepu. Przydałoby się kupić książki. Poszłam więc do Esów i Floresów, a tam podałam sprzedawczyni listę potrzebnych mi książek. Po dziesięciu minutach wyszłam z torbą napakowaną podręcznikami.
             Po wyjściu z apteki w której kupiłam wszystkie potrzebne mi ingrediencję na eliksiry, usiadłam na betonowych schodach prowdzących do Centrum Handlowego Eeylopa.
-Chciałabym mieć sowę- pomyślałam. Nawet nie zuważyłam, że usiadłam na schodach prowdzących do sklepu gdzie mogę kupić mojego upragnionego ptaka.
Weszłam do centrum handlowego i od razu zrobiło się głośno. Pod sufitem wisiało pełno klatek z sowami różnych gatunków. Moją uwagę od razu przykuła mała sówka wisząca najniżej. Był to Syczoń*. Od razu wiedziałam, że to sowa, którą chcę kupić. Zapłaciłam za nią 15 galeonów.
-Trzeba ci nadać jakieś imię. Będziesz się nazywała Venus*.
15 minut zajęło mi dojście spowrotem do Banku Gringotta, gdzie byłam umówiona z Hagridem.
To był cudowny dzień.
...


~~~~~~~~~~~~
*Syczoń- gatunek ptaka z rodziny puszczykowatych. Wybrałam ją bo jest naprawdę śliczna. Zobaczcie sobie jej zdjęcia. Ciekawostka- ta sowa była jedną z najczęściej kupowanych sów w świecie czarodziejów.
*Venus- nazwałam ją tak ponieważ zawsze chciałam mieć sowę o takim imieniu ;)
Mam nadzięję, że podobał wam się #6 rozdział :D
~NOX

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

#5 Co oni ukrywają? -nareszcie się zgodzili!

          ... Nie mogę uwieżyć w to co właśnie usłyszałam. Czuję, że moja głowa zaraz wybuchnie od natłoku myśli. BYŁAM.ZAPISANA.DO.HOGWARTU.OD.URODZENIA.
Rodzice nadal rozmawiają w kuchni ale ja nie potrafię ich słuchać, nie potrafię się skupić. Idę do pokoju. Rzucam się na łóżko, w głowie cały czas mam pytanie: Co tu się właściwie dzieje?
Dostaję list ze szkoły, "która nie istnieje", rodzice nie pozwalają mi do niej jechać i mówią, że to pomyłka, po czym przez przypadek dowiaduję się, że od zawsze należę do świata czarodziejów.
Mam powiedzieć rodzicom to co słyszałam czy czekać aż sami do mnie przyjdą? Przecież wysłałam już sowę do Hogwartu z odpowiedzią! Muszą się w końcu zgodzić. Poczekam do rana.
       Nie umiem zasnąć, bo cały czas myślę o tym, co usłyszałam. Skąd moi rodzice wiedzą, że jestem zapisana do Hogwartu skoro są mugolami? Dlaczego nie pozwalają mi jechać, chociaż wiedzą, że powinnam się tam uczyć? Może oni też są czarodziejami? Ale wtedy chyba by mi powiedzieli. Nie wiem jakim cudem ale w końcu zasypiam.
Stoję na stacji King's Cross razem z rodzicami i Charlotte. Spoglądam na czerwony Expres-Hogwart w, którym czeka na mnie przedział. Może już tam poznam przyjaciół tak jak Harry.Żegnam się z rodziną i kieruję w stronę pociągu, ale nagle się zatrzymuję, bo mama coś do mnie mówi.
-Felicity, wstawaj. Słyszysz? POBUUDKA!- momentalnie zrywam się z łóżka, ale nie umiem ustać na nogach więc z powrotem opadam na poduszki.
-Musiałaś mieć piękne sny, nie dało się ciebie obudzić. -mówi do mnie mama i lekko się uśmiecha.Więc to był tylko sen. Znowu.
-Co się stało?
-Chcę ci coś powiedzieć. -nie odpowiadam tylko wpatruję się w mamę zaskoczonym,zaspanym jeszcze wzrokiem.
-Ja i tata postanowiliśmy, że pozwolimy ci jechać do tej twojej szkoły -ostatnie dwa słowa mówi trochę przestraszonym głosem.
Czuję jak zalewa mnie fala szczęścia, chociaż mama właściwie nic mi nie wyjaśniła, ale przynajmniej zgodziła się! Patrzę przez chwilę na moją rodzicielkę i rzucam się jej na szyję.
-Dziękuję mamo -mówię cicho. -Nawet nie wiesz jak o tym marzyłam.
Mama odwzajemnia uścisk, czuję jak dziwnie drży.
-Zejdź zaraz na śniadanie- widzę łzy w jej oczach. Ona coś jeszcze ukrywa. Wiem to.
...
~~~~~~~~~~~
Przepraszam za tak krótki rozdział. Mimo to mam nadzieję, że się podobał.
Jeszcze raz zapraszam na fanpage bloga do którego link znajdzicie w zakładce "znajdźcie mnie na FB" lub w poprzedniej notce.
~NOX

niedziela, 9 sierpnia 2015

Info :)

      Właśnie założyłam fanpage bloga na ,którym będę was informować o nowych rozdziałach :)
Serdecznie zapraszam do polubienia jeśli chcecie być na bieżąco ;)
Zaczynam pisać właśnie nowy rozdział ale dzisiaj niestety się nie pojawi.
~NOX
https://m.facebook.com/profile.php?id=865162233564375&ref=bookmarks

czwartek, 6 sierpnia 2015

#4 Tajemnica- nigdy nie trać nadziei.

             ...Wszyscy siedzieliśmy w ciszy, a rodzice nadal patrzyli się na siebie jakby nagle coś zrozumieli. W spojrzeniu Charlotte widziałam zaskoczenie i coś jakby zazdrość? Bo ja wiem? W każdym bądź razie coś im wszystkim nie pasowało.
-Więc...-przerywam tą przerażającą ciszę oczekując jak najszybciej odpowiedzi. Nic z tego. Woleli udawać, że mnie nie słyszą.
-To co już mi wierzycie?- zwracam się do rodziców.
-T-t-ak- wreszcie przemówiła mama, a tata przytaknął kiwając głową.
-Dziękuje! Dziękuje! Dzieku... -nagle przerywa mi tata ostrym tonem.
-Ale i tak nigdzie nie jedziesz. -i w tym jednym momencie całe moje podniecenie i szczęście prysły jak bańka mydlana.
-Co?! Ale, ale, ale... Co?! -zaczynam krzyczeć. -Proszę! Skoro mi uwierzyliście to czemu niby mam nie jechać?
-Tobie wierzymy córeczko ale z kąd wiesz czy to nie oszustwo? Może ktoś robi sobie z ciebie żarty? -mówi mama ale wyraźnie widzę, że wcale nie myśli, że to żarty. Dostrzegam dziwny błysk w jej oku. Ona w to wierzy. To jest pewne!
-Wcale tak nie myślisz! -wybucham z łzami w oczach. Byłam już tak blisko spełnienia mojego największego marzenia (w które przyznaję, że niezbyt wierzyłam, że się spełni ale jednak!)
-Cii uspokuj się Felicity -pochodzi do mnie tata i obejmuje ramieniem. Ich zachowanie jest dziwne.Bardzo.
-Proszę... -mówię cicho z ostatkami nadziei w głosie.
-Nie. -równoczeanie odpowiadają rodzice. -Nie ma mowy. -dopowiada mama.
Jestem już naprawdę bliska płaczu. Odwracam się twarzą do okna i postanawiam się już nie odzywać do rodziców. Nadal czuję ich spojrzenia na sobie, szczerze mówiąc chciałabym widzieć teraz minę Charlie. Po chwili słyszę jak rodzice i siostra wychodzą z mojego pokoju. Rzucam się na łóżko i zaczynam płakać.
            Po paru minutach nadal szlochając wychodzę z pokoju najciszej jak potrafię i schodzę na dół równie cicho. Staję przed drzwiami do kuchni gdzie są moi rodzice.
-Charlotte idź do swojego pokoju ja i ojciec chcemy porozmawiać.
-Ale mamo...
-Charlie!
-No dobra, już dobra.
Słyszę jak Charlie wychodzi z kuchni więc szybko chowam się za drzwi żeby mnie nie zauważyła. Udało się. Weszła już do pokoju.
-Jase zrozum nie możemy jej tego powiedzieć. Nie jest jeszcze gotowa! -czego powiedzieć? Musiałam przegapić kawałek rozmowy.
-Jak nie teraz to kiedy?
-Nie wiem... jak będzie pełnoletnia.
-Chcesz czekać jeszcze siedem lat żeby jej to powiedzieć?
-Tak. Mogę czekać nawet dłużej.
-Nie. A może pozwolimy jej jechać do Hogwartu? W końcu tam jest jej miejsce...
-No nie wiem. Żałuję, że pozwoliliśmy jej czytać Harry'ego Pottera. Gdyby nie to, to może nie dostałaby tego przeklętego listu.
-To i tak nic by nie zmieniło przecież była tam zapisana od urodzenia.
...


środa, 5 sierpnia 2015

#3 Jak to powiedzieć?- krótka wycieczka do pokoju i wyjaśnienia.

             ...-Jesteśmy!- dobiegł mnie z dołu głos mojej mamy. Musi być już późno, a to znaczy, że siedziałam tutaj kilka godzin rozmyślając jak powiedzieć rodzicom że jestem czarownicą... a tak w ogóle to ciekawe czy Charlotte już wróciła. Dobra trzeba zejść na dół i wsystko wyjaśnić.
            Pełna obaw wychodzę z pokoju i kieruję się w stronę schodów ale jednak zatrzymuję się żeby to wszystko ustalić (chociaż miałam na ustalanie kilka godzin to i tak nic z tego nie wyszło).
-Przecież rodzice uznają mnie za jakąś wariatkę jak się dowiedzą, że idę do szkoły dla czarodziejów- mówię do siebie w myślach. No ale to nie może być aż tak trudne. Moi rodzice kilkakrotnie czytali i oglądali HP więc może zrozumieją...idę tam. RAZ SIĘ ŻYJĘ!
Postanawiam zejść na dół. O proszę! Trafiłam akurat na kolację! Powiem to przy kolacji...
-O Felicity! Nareszcie zeszłaś. Czekaliśmy na ciebie. Chodź, siadaj.- mówi spokojny głos mojej mamy. Czasami wydaję mi się, że tylko ona i tata akceptują to jaka jestem. No w końcu to moi rodzice. -*Jase! Charlotte! Kolacja na stole!
Po chwili do kuchni wszedł mój tata i (niestety) moja siostra.
           Zaraz kończymy jeść kolację, a ja jeszcze nic nie powiedziałam. Teraz albo nigdy!
-Yhym... -chrząkam. -Mamo, tato... jakby to powiedzieć...
-Masz chłopaka!? -krzyczy wesoło mama.
-Co...ja...NIE! Mamo, ja i chłopak? Poważnie? No ale do rzeczy. -mówię stanowczo.
-Bo wiecie...nie myślcie, że jestem jakąś wariatką czy coś ale...-kurczę jak stałam na szczycie schodów to wszystko wydawało się o wiele łatwiejsze! -Ja dostałam list...
-I?... -pyta tata z przestraszoną miną po tym jak długo nie kończę zdania.
-Ten list jest z Hogwartu! -wybucham mając dosyć tej całej niepewności.
           Rodzice patrzą raz na mnie, a raz spoglądają na siebie, Charlotte zastygła z łyżką w połowie drogi do ust i patrzy na mnie z lekkim niepokojem ale w jej minie widać rozbawienie.
W końcu mama przerywa niezręczną ciszę.
-Kochanie... ja wiem, że bardzo lubisz czytać i "bujać w obłokach" ale masz troszkę za dużą wyobraźnię (pff jak można mieć za dużą wyobraźnie? To jedyna rzecz, która podtrzymuje mnie jakoś na duchu).
-Nie! To prawda! Pokaże wam ten list. Przyniosła mi go sowa, nawet wypadło jej piórko w moim pokoju. Takiego czegoś bym nie zmyśliła!
-Ee... siostrzyczko nie siedziałaś dzisiaj trochę za długo na słońcu? Bo chyba trochę źle się czujesz. -jak zwykle wtrącić musiała się moja kochana siostra.
-To chodźmy do mojego pokoju wszystko wam pokażę. -mówię głównie do rodziców, stojąc trochę zawstydzona przy schodach.
-No to chodźmy -mówi mama do taty.
            Czuję się trochę dziwnie prowadząc taką "wycieczkę" do mojego pokoju. Otwieram drzwi i wszyscy wchodzimy: najpierw ja, za mną mama później tata i w końcu Charlotte.
Wyjmuję z szuflady list i piórko które wypadło majestatycznej płomykówce, która dzisiaj mnie odwiedziła, kładę to wszystko na łóżko na którym wszyscy siedzą.
Mam bierze list do ręki i przysuwa się do taty żeby on również mógł przeczytać. Zza rodziców głowę wychyla wścibska Charlotte. Siedzę tak obserwując jak moi najbliźsi czytają MÓJ list. LIST Z HOGWARTU. Jakoś nadal nie umiem się do tego przyzwyczaić.
Po chwili rodzice przestają czytać i patrzą na siebie znacząco...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Jase- imię ojca Felicity.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

#2 Marzenia się spełniają... NAPRAWDĘ!

           ...Mam dziwne przeczucie. Sama nie wiem, nie umiem tego nazwać. Wiem, że teraz powinnam być w domu jakby coś mnie tam ciągnęło.
Zrywam się z miejsca w którym leżałam, łapie książkę i biegnę jak najszybciej do domu. Otwieram drzwi i krzyczę:
-Wróciłam! -nic, żadnej odpowiedzi.
-Hej, Charlie! -specialnie tak zawołałam bo moja siostra nienawidzi jak mówię do niej Charlie. I znów żadnej odpowiedzi. Super moja kochana siostra wyszła z domu i nawet nie zamknęła drzwi. No ale to teraz nie jest przecież ważne! Wbiegam po schodach na piętro do mojego pokoju i....TAK! Widzę cudowną sowę Płomykówkę na moim parapecie od zewnątrz. Stoję jak słup soli na środku mojego pokoju i wpatruję się w ptaka. Nie wiem co robić. Podejść i otworzyć okno? A co jeśli to tylko przywidzenie? Odkąd poznałam serię "Harry Potter" często mam tego typu zwidy...
         Postanawiam jednak podejść i otworzyć okno.
 Dobra... otworzyłam okno, sowa siedzi dalej. Wystawiam drżącą z podniecenia rękę w stronę sowy, a ona siada na mojej dłoni. Wyjmuję z jej dzioba kopertę.
-Nie wierzę... to nie może być prawda! -mówię na głos sama do siebie wyjmując list z koperty na której odciśnięto godło Hogwartu- szkoły moich marzeń.

            HOGWART
               SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA                                                       
~~~~~~~~~~~~~~~~~~                              
Dyrektor: Minerva McGonagall

   Szanowna Panno Turner,
Mamy przyjemność poinformowania Pani,
że została Pani przyjęta
do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Dołączamy listę niezbędnych książek i
wyposażenia. Rok szkolny rozpoczyna się
1 września. Oczekujemy pańskiej sowy nie
później niż 31 lipca.

Z wyrazami szacunku,

                               Minerva McGonagall
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

             Siedzę na moim łóżku. Sowa cicho pochukuje siedząc obok mnie.
-Właśnie.dostałam.list.z.HOGWARTU! Dobra opanuj się... to tylko list z HOGWARTU...Nie co ja gadam... to przecież sen... to tylko sen.. często masz takie sny, okej jest źle, bardzo źle Felicity! Zaczynasz gadać już sama do siebie! -gadam tak sama ze sobą jeszcze jakąś godzinę no i w końcu dociera do mnie, że to się stało naprawdę. Napisałam krótką i zwięzłą odpowiedź i przywiązałam do sówki, a ona odleciała.
                 Teraz dopiero zaczynam się nad tym powaźnie zastanawiać. Bo przecież 1. Z kąd mam wziąć galeony,knuty i sykle na zakup potrzebnych rzeczy 2.Jak wytłumaczyć moim mugolskim zanajomym (czyt.nauczycielom) moje nagłe zniknięcie 3.A przede wszystkim jak wytłumaczyć rodzinie, że wyjeżdżam do szkoły dla czarodziejów i czarownic, gdzie będę się uczyła transmutacji, zaklęć, eliksirów itp. ?!?!?!
...