Lekkie opóźnienie (znowu ;__;), ale tak to jest kiedy rozwala ci się rodzina, a ty próbujesz naprawić sytuację chociaż wychodzi jeszcze gorzej... Dobra! Dosyć moich problemów!
No to miłego czytania!
PS. Zapraszam do 15 rozdziału ↓↓↓
~~~~~~
Byłam strasznie przygnębiona po stracie mamy. Tylko w niej miałam oparcie. O ojcu i o dziadku szkoda nawet opowiadać, a mimo to powiem wam o nich trochę.
Mój dziadek - był bardzo starym człowiekiem o dziwnych zasadach. Kiedyś pokonał go jego dawny przyjaciel. Czy to normalne, żeby siedzieć w więzieniu, które samemu się wybudowało?! Niezbyt, ale jednak on tam trafił. Zanim jednak został tam "wsadzony",nie wiem jak to ująć... dobra ujmę tak: zrobił sobie dziecko. Tym dzieckiem był właśnie mój tata. Aha! Ja tu o nim opowiadam, a nie powiedziałam wam najważniejszej rzeczy! On nie żyje. Już od wielu lat. Dobra, a wracając do rzeczy. Kiedy przesiadywałam godzinami w Nurmengardzie (bo tak właśnie dziadek nazwał to więzienie), to nasłuchałam się bardzo wielu opowieści o większym dobru i takich tam dziwnych sprawach, niewyrównanych rachunkach, o zemstach itd. No tak pytacie co robiłam w tym podłym miejscu? Spędzałam czas z dziadkiem. To była jedyna możliwość na rozmowę z nim.
Mój tata - nie zbyt uczciwy człowiek (również stary, ale i tak jakimś cudem znalazł żonę...)synalek tatusia. Oczywiście mówiąc "synalek tatusia" mam na myśli "człowiek-który-popiera-idee-swojego-głupiego-ojca". Przez całe dzieciństwo on i mój dziadek próbowali wpoić mi do głowy, że muszę działać, dla wspomnianego wcześniej większego dobra . A co to oznacza? To oznacza: mugole to zło, twoim jedynym celem jest zdobycie władzy... no wiecie, takie bezsensowne gadanie, w kółko o tym samym.
Miałam tego dosyć i uciekłam z domu. Nie miałam żadnych planów na przyszłość, byłam bez pieniędzy i bez domu. W końcu trafiłam do Londynu ,do dziś nie wiem jak, przecież byłam tak wykończona, że nie miałam siły się deportować, ale jednak jakoś się udało. Błąkałam się po ulicach, ale pewnego dnia na Pokątnej kiedy byłam już tak wycieńczona, że ledwo trzymałam się na nogach zobaczyłam mężczyznę. No tak... mężczyzn widywałam na każdym kroku, ale ten był inny. Próbowałam podejść do niego i poprosić o parę knutów, czy sykli, ale niestety nie dałam już rady. Potem był tylko ostry ból i łzy. Zemdlałam.
Ocknęłam się dopiero po dwóch dniach w sterylnie białym pomieszczeniu, w sterylnie białej i czystej pościeli na sterylnie białym i wygodnym łóżku. O mało nie dostałam ataku serca jak zobaczyłam kto siedzi przy moim posłaniu. Był to ten mężczyzna! Na Merlina! Jaki on był przystojny... i ten jego uśmiech...
-Gdzie ja jestem? - pomimo tego, że już powoli odzyskiwałam siły tylko tyle udało mi się powiedzieć.
- Jesteś w szpitalu Świętego Munga - odrzekł uśmiechając się nieśmiało.
- Aha... - dopiero teraz poczułam, że mam gips na prawej ręce i obandażowaną głowę. -A kim ty jesteś? - dodałam po chwili.
- Ja jestem zwykłym człowiekiem, który próbuje pomóc pięknej kobiecie - nie powiem... schlebiał mi. - Przyglądałem ci się od pewnego czasu, a kiedy upadłaś jakoś nikt inny oprócz mnie nie zainteresował się tobą. Nie mogłem pozwolić żebyś leżała na tej zimnej ziemi wśród takich tłumów ludzi, w dodatku na środku chodnika. A tak w ogóle to mam na imię Jeremiah, a ty?
- Mam na imię Anastazja. Dziękuję ci bardzo za pomoc.
-Nie ma sprawy Anastazjo. Opowiedz mi coś o sobie - mówił tak głębokim głosem, że nie umiałam się oprzeć i zaczęłam jak najszybciej opowiadać moją historię, żeby tylko móc usłyszeć go znowu. Kiedy skończyłam opowiadać spojrzał na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
-To wszystko o czym mówisz jest okropne. Słuchaj... jestem dobrym przyjacielem właściciela baru pod Trzema Miotłami. Mogę załatwić ci tam pokój i pracę. Przynajmniej na jakiś czas.
-To naprawdę bardzo fajnie z twojej strony, ale ja nic o tobie nie wiem! Jakiś obcy mężczyzna przynosi mnie do szpitala i oferuje mi mieszkanie i pracę... uważaj, bo jeszcze pomyślę, że jesteś jakimś... - ale już nie dopowiedziałam kim jest bo mój tajemniczy, nieznajomy mi przerwał.
- To może poznasz mnie lepiej przy kolacji? Jak już wyjdziesz ze szpitala to może...
- Proponujesz mi randkę?
- Nie od razu randkę... miłe spotkanie przy świecach.
- Czyli jednak randka.
- Może.
- W co pan pogrywa panie Wright?
- W nic. Już mówiłem. Próbuję być miły.
~~~~
Po tygodniu wyszłam z kliniki św. Munga. Byłam wychudzona i odwodniona. Jeremiah siedział przy mnie całymi dniami. Naprawdę nie wiedziałam o co mu chodzi. Przecież to całkiem obcy człowiek! Ale i tak nie mogłam się mu oprzeć i poszłam z nim na tę randkę. Było całkiem miło. Siedzieliśmy w najciemniejszym zakamarku baru pod Trzema Miotłami, gdzie miałam zacząć pracę i rozmawialiśmy. Już dawno po tym jak wszystkie świece się powypalały jeszcze siedzieliśmy.
- Chyba częściej będę cię zapraszał na kolacje - powiedział i pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Nie wiedziałam co powiedzieć więc tylko mu podziękowałam i otworzyłam drzwi swojego pokoju znajdującego się nad barem. Było to bardzo przytulne pomieszczenie ze sporym łóżkiem z kotarami i starym, wypłowiałym już dywanikiem. Pod oknem stała szafka z lampką nocną, a na samym końcu pokoju była duża biblioteczka. Przebrałam się w piżamę (zgadnijcie ko mi ją kupił...) i położyłam się. Jednak nie potrafiłam zasnąć ponieważ cały czas myślałam o życzliwości Wright'a, a nawet parę razy przyłapałam się na tym, że gadam sama do siebie o tym jaki on jest przystojny i miły, i szarmancki, i dowcipny,i... Och na Merlina! Szczerze? Chyba wtedy po raz pierwszy się zakochałam.
Mijały tygodnie, a ja radziłam sobie coraz lepiej jako kelnerka. Nawet mi się to podobało. Zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami. Z dnia na dzień coraz bardziej ufałam Jeremiah'owi. Zachowywaliśmy się jak dobrzy przyjaciele, ale każde z nas wiedziało, że nasza znajomość to coś więcej. W końcu doczekałam się dnia, w którym zapytał czy nie chciałabym być jego dziewczyną. Jasne, że się zgodziłam! Pamiętam, że wtedy nawet został u mnie na noc. Szczegółów nie zdradzę!
~~~~
- Anastazjo! - usłyszałam głos za moimi plecami.
-Jeremiah! Kochanie nareszcie wróciłeś! - odwróciłam się i natychmiast podbiegłam do niego i wpadłam mu w ramiona. W końcu mój ukochany wrócił z pracy. Nie widziałam się z nim prawie dwa miesiące,bo musiał wyjechać na jakąś ważną misję. Był bardzo zaufanym pracownikiem w Ministerstwie Magii.
- Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam.
- Ja bardziej
- Ja najbardziej - wtrącił się Tom i przywitał się z Jeremiah'em.
- Hej stary! Co tam? Anastazja była grzeczna?
- No wiesz co?! - krzyknęłam udając obrażoną.
- Dobra przepraszam. Tak tylko pytałem -nie dałam mu dokończyć zamykając jego usta pocałunkiem.
- Czy zechciałabyś pójść ze mną wieczorem na spacer? - zapytał kiedy już otrząsnął się po pocałunku.
- Bardzo chętnie, ale dzisiaj bardzo późno kończę zmianę. Chcę zarobić jak najwięcej dlatego robię nadgodziny.
- Myślę, że da się jakoś załatwić, żebyś wcześniej skończyła. Dzisiejsza randka jest bardzo ważna.
- Skoro tak...
Kiedy tylko weszłam na piętro po skończonej pracy zaczęłam się ubierać. Pamiętam, że ubrałam sukienkę do kolan i rozpuściłam włosy. Niby prosto, ale mi się podobało. Z resztą wygląd nie jest najważniejszy. Czułam, że ten wieczór wywróci moje życie do góry nogami. Nawet domyślałam się dlaczego ta randka jest taka ważna dla Jeremiaha.
Wyszłam z przed bar po godzinie dziewiątej. Jeremiah już na mnie czekał w eleganckim stroju i z bukietem białych róż. Takiego jeszcze ani razu go nie widziałam. Wyglądał na trochę poddenerwowanego, kiedy przechadzaliśmy się cichymi uliczkami mugolskiego Londynu. W końcu usiedliśmy na ławce w pięknym parku. Wright jednak nie siedział zbyt długo. Wstał, a następnie uklęknął przede mną i ujął moją dłoń.
-Anastazjo, czy chciałabyś spędzić ze mną resztę swojego życia? Już w pierwszej chwili kiedy cię wtedy ujrzałem wiedziałem, że jesteś tą jedyną. Wyjdziesz za mnie?
- J-ja... Jeremiah ja... TAK! TAK,TAK,TAK! Oczywiście, że za ciebie wyjdę! -w pierwszej chwili nie umiałam z siebie nic wydusić. Moje podejrzenia sprawdziły się. Mój NARZECZONY włożył mi na palec piękny srebrno-złoty pierścionek. W tamtej chwili byłam chyba najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
~~~~
Dwa miesiące później odbył się nasz ślub. Było bardzo kameralnie, ale też cudownie. Na początku zastanawiałam się czy zaprosić na ślub ojca. Po dłuższym i intensywniejszym rozmyślaniu doszłam do wniosku, że lepiej będzie jeśli tego nie zrobię. Przecież uciekłam stamtąd. Nie chciałam mieć już nic do czynienia z moją głupią rodziną. Oczywiście teraz mogłam zacząć od nowa. Mogłam założyć własną, drugą rodzinę. I tak też się stało. Pół roku później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Tak bardzo się cieszyliśmy. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy narodzin naszego dziecka. Była to córeczka. Nazwaliśmy ją Destiny. Była taka śliczna i taka malutka. Była bardzo podobna do Jeremiaha, tylko oczy miała po mnie. Ogromne, brązowe, wesołe oczka. Teraz już wypadało napisać do taty i do dziadka. Musieli wiedzieć, że mają wnuczkę. Później przekonaliśmy się, że to był wielki błąd. Kiedy dziadek dowiedział się o prawnuczce kazał nasłać na mnie swoich ludzi. Dla niego było absolutnie nie dopuszczalne to, że mam dziecko z kimś kto jest tylko czarodziejem półkrwi. Według tradycji naszej rodziny to ojcowie wybierali mężów dla swoich córek. No, ale wracając do rzeczy. Pewnej nocy ktoś włamał się do naszego domu, rozbroił mojego męża, a mnie zabrał do Nurmengardu. Już wiecie co to takiego ten Nurmengard. Siedziałam tam trzynaście lat. Jeremiah razem z aurorami szukali mnie dzień w dzień. W końcu po tylu latach odnaleźli samotną kryptę na małej wysepce. Większość przesiedziałam sama ponieważ mojego dziadka zabił niejaki Lord Voldemord. Podobno później pokonał go słynny Harry Potter. Mój ojciec gdzieś zniknął. Do towarzystwa miałam tylko kilku dementorów, którzy na rozkaz "wielkiego" Grindelwalda przybyli z Azkabanu do Nurmengardu (przynajmniej część). Kiedy wróciłam do domu byłam znowu w bardzo ciężkim stanie. Byłam wychudzona tak, że wyglądałam jak kościotrup. Jadłam tam przecież przeważnie tylko suchy chleb. Jak tylko przekroczyłam próg naszego mieszkania zobaczyłam piękną dziewczynę. Nie mogłam uwierzyć. To była Destiny. Wreszcie zobaczyła swoją mamę, tylko szkoda że w takim stanie... No i znowu wylądowałam w Św. Mungu. Po wyjściu z kliniki razem z mężem i córką wyjechałam z Londynu. Zamieszkaliśmy w jakiejś małej wiosce. I wydawało się, że już wszystko będzie dobrze. Żyliśmy w zdrowiu i w szczęściu pomimo tego, że prawor co noc nawiedzały mnie wspomnienia z Nurmengardu. Półtora roku później zaszłam znowu w ciąże. Ten okres naprawdę był cudowny. Jeremiah podarował mi wtedy piękny naszyjnik wysadzany bursztynami i szmaragdami. Zawsze przynosił mi szczęście. Kiedyś przekażę go córce. Miałam wspaniałą, wspierającą mnie rodzinę. Kiedy urodziła się Felicity bardzo się zdziwiłam ponieważ stwierdziłam, że jest bardzo podobna do mnie. Totalne przeciwieństwo Destiny. Tylko oczy miała po ojcu. Piękne zielone oczka. Rok później podczas jakiejś tajnej misji ludzie Grindelwalda przez przypadek namierzyli nas. Kiedy zobaczyli u mojego boku dwójkę dzieci, natychmiast zaczęli na mnie "polować". I chociaż dziadek już nie żył to chcieli wypełnić jego wolę. A on zwyczajnie chciał mnie zabić. No i co? No i mnie zabili. Byłam w stanie poświęcić się dla moich córeczek. Po mojej śmierci stało się tak jak chciałam. Naszyjnik otrzymała Felicity,a Destiny i Jeremiah poprostu odeszli. Ale nie tak jak ja. Zwyczajnie poddali się, ale nie mam im tego za złe. I tak kiedyś będziemy wszyscy razem.
~~~~
Teraz patrzę na wszystko z góry i staram się opiekować nimi wszystkimi jak najlepiej. Felicity, Destiny i Jeremiah mają wiele problemów, ale wierzę, że sobie poradzą. Moim celem jest pomóc im rozwiązać pewną tajemnicę.
Miałam tego dosyć i uciekłam z domu. Nie miałam żadnych planów na przyszłość, byłam bez pieniędzy i bez domu. W końcu trafiłam do Londynu ,do dziś nie wiem jak, przecież byłam tak wykończona, że nie miałam siły się deportować, ale jednak jakoś się udało. Błąkałam się po ulicach, ale pewnego dnia na Pokątnej kiedy byłam już tak wycieńczona, że ledwo trzymałam się na nogach zobaczyłam mężczyznę. No tak... mężczyzn widywałam na każdym kroku, ale ten był inny. Próbowałam podejść do niego i poprosić o parę knutów, czy sykli, ale niestety nie dałam już rady. Potem był tylko ostry ból i łzy. Zemdlałam.
Ocknęłam się dopiero po dwóch dniach w sterylnie białym pomieszczeniu, w sterylnie białej i czystej pościeli na sterylnie białym i wygodnym łóżku. O mało nie dostałam ataku serca jak zobaczyłam kto siedzi przy moim posłaniu. Był to ten mężczyzna! Na Merlina! Jaki on był przystojny... i ten jego uśmiech...
-Gdzie ja jestem? - pomimo tego, że już powoli odzyskiwałam siły tylko tyle udało mi się powiedzieć.
- Jesteś w szpitalu Świętego Munga - odrzekł uśmiechając się nieśmiało.
- Aha... - dopiero teraz poczułam, że mam gips na prawej ręce i obandażowaną głowę. -A kim ty jesteś? - dodałam po chwili.
- Ja jestem zwykłym człowiekiem, który próbuje pomóc pięknej kobiecie - nie powiem... schlebiał mi. - Przyglądałem ci się od pewnego czasu, a kiedy upadłaś jakoś nikt inny oprócz mnie nie zainteresował się tobą. Nie mogłem pozwolić żebyś leżała na tej zimnej ziemi wśród takich tłumów ludzi, w dodatku na środku chodnika. A tak w ogóle to mam na imię Jeremiah, a ty?
- Mam na imię Anastazja. Dziękuję ci bardzo za pomoc.
-Nie ma sprawy Anastazjo. Opowiedz mi coś o sobie - mówił tak głębokim głosem, że nie umiałam się oprzeć i zaczęłam jak najszybciej opowiadać moją historię, żeby tylko móc usłyszeć go znowu. Kiedy skończyłam opowiadać spojrzał na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
-To wszystko o czym mówisz jest okropne. Słuchaj... jestem dobrym przyjacielem właściciela baru pod Trzema Miotłami. Mogę załatwić ci tam pokój i pracę. Przynajmniej na jakiś czas.
-To naprawdę bardzo fajnie z twojej strony, ale ja nic o tobie nie wiem! Jakiś obcy mężczyzna przynosi mnie do szpitala i oferuje mi mieszkanie i pracę... uważaj, bo jeszcze pomyślę, że jesteś jakimś... - ale już nie dopowiedziałam kim jest bo mój tajemniczy, nieznajomy mi przerwał.
- To może poznasz mnie lepiej przy kolacji? Jak już wyjdziesz ze szpitala to może...
- Proponujesz mi randkę?
- Nie od razu randkę... miłe spotkanie przy świecach.
- Czyli jednak randka.
- Może.
- W co pan pogrywa panie Wright?
- W nic. Już mówiłem. Próbuję być miły.
~~~~
Po tygodniu wyszłam z kliniki św. Munga. Byłam wychudzona i odwodniona. Jeremiah siedział przy mnie całymi dniami. Naprawdę nie wiedziałam o co mu chodzi. Przecież to całkiem obcy człowiek! Ale i tak nie mogłam się mu oprzeć i poszłam z nim na tę randkę. Było całkiem miło. Siedzieliśmy w najciemniejszym zakamarku baru pod Trzema Miotłami, gdzie miałam zacząć pracę i rozmawialiśmy. Już dawno po tym jak wszystkie świece się powypalały jeszcze siedzieliśmy.
- Chyba częściej będę cię zapraszał na kolacje - powiedział i pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Nie wiedziałam co powiedzieć więc tylko mu podziękowałam i otworzyłam drzwi swojego pokoju znajdującego się nad barem. Było to bardzo przytulne pomieszczenie ze sporym łóżkiem z kotarami i starym, wypłowiałym już dywanikiem. Pod oknem stała szafka z lampką nocną, a na samym końcu pokoju była duża biblioteczka. Przebrałam się w piżamę (zgadnijcie ko mi ją kupił...) i położyłam się. Jednak nie potrafiłam zasnąć ponieważ cały czas myślałam o życzliwości Wright'a, a nawet parę razy przyłapałam się na tym, że gadam sama do siebie o tym jaki on jest przystojny i miły, i szarmancki, i dowcipny,i... Och na Merlina! Szczerze? Chyba wtedy po raz pierwszy się zakochałam.
Mijały tygodnie, a ja radziłam sobie coraz lepiej jako kelnerka. Nawet mi się to podobało. Zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami. Z dnia na dzień coraz bardziej ufałam Jeremiah'owi. Zachowywaliśmy się jak dobrzy przyjaciele, ale każde z nas wiedziało, że nasza znajomość to coś więcej. W końcu doczekałam się dnia, w którym zapytał czy nie chciałabym być jego dziewczyną. Jasne, że się zgodziłam! Pamiętam, że wtedy nawet został u mnie na noc. Szczegółów nie zdradzę!
~~~~
- Anastazjo! - usłyszałam głos za moimi plecami.
-Jeremiah! Kochanie nareszcie wróciłeś! - odwróciłam się i natychmiast podbiegłam do niego i wpadłam mu w ramiona. W końcu mój ukochany wrócił z pracy. Nie widziałam się z nim prawie dwa miesiące,bo musiał wyjechać na jakąś ważną misję. Był bardzo zaufanym pracownikiem w Ministerstwie Magii.
- Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam.
- Ja bardziej
- Ja najbardziej - wtrącił się Tom i przywitał się z Jeremiah'em.
- Hej stary! Co tam? Anastazja była grzeczna?
- No wiesz co?! - krzyknęłam udając obrażoną.
- Dobra przepraszam. Tak tylko pytałem -nie dałam mu dokończyć zamykając jego usta pocałunkiem.
- Czy zechciałabyś pójść ze mną wieczorem na spacer? - zapytał kiedy już otrząsnął się po pocałunku.
- Bardzo chętnie, ale dzisiaj bardzo późno kończę zmianę. Chcę zarobić jak najwięcej dlatego robię nadgodziny.
- Myślę, że da się jakoś załatwić, żebyś wcześniej skończyła. Dzisiejsza randka jest bardzo ważna.
- Skoro tak...
Kiedy tylko weszłam na piętro po skończonej pracy zaczęłam się ubierać. Pamiętam, że ubrałam sukienkę do kolan i rozpuściłam włosy. Niby prosto, ale mi się podobało. Z resztą wygląd nie jest najważniejszy. Czułam, że ten wieczór wywróci moje życie do góry nogami. Nawet domyślałam się dlaczego ta randka jest taka ważna dla Jeremiaha.
Wyszłam z przed bar po godzinie dziewiątej. Jeremiah już na mnie czekał w eleganckim stroju i z bukietem białych róż. Takiego jeszcze ani razu go nie widziałam. Wyglądał na trochę poddenerwowanego, kiedy przechadzaliśmy się cichymi uliczkami mugolskiego Londynu. W końcu usiedliśmy na ławce w pięknym parku. Wright jednak nie siedział zbyt długo. Wstał, a następnie uklęknął przede mną i ujął moją dłoń.
-Anastazjo, czy chciałabyś spędzić ze mną resztę swojego życia? Już w pierwszej chwili kiedy cię wtedy ujrzałem wiedziałem, że jesteś tą jedyną. Wyjdziesz za mnie?
- J-ja... Jeremiah ja... TAK! TAK,TAK,TAK! Oczywiście, że za ciebie wyjdę! -w pierwszej chwili nie umiałam z siebie nic wydusić. Moje podejrzenia sprawdziły się. Mój NARZECZONY włożył mi na palec piękny srebrno-złoty pierścionek. W tamtej chwili byłam chyba najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
~~~~
Dwa miesiące później odbył się nasz ślub. Było bardzo kameralnie, ale też cudownie. Na początku zastanawiałam się czy zaprosić na ślub ojca. Po dłuższym i intensywniejszym rozmyślaniu doszłam do wniosku, że lepiej będzie jeśli tego nie zrobię. Przecież uciekłam stamtąd. Nie chciałam mieć już nic do czynienia z moją głupią rodziną. Oczywiście teraz mogłam zacząć od nowa. Mogłam założyć własną, drugą rodzinę. I tak też się stało. Pół roku później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Tak bardzo się cieszyliśmy. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy narodzin naszego dziecka. Była to córeczka. Nazwaliśmy ją Destiny. Była taka śliczna i taka malutka. Była bardzo podobna do Jeremiaha, tylko oczy miała po mnie. Ogromne, brązowe, wesołe oczka. Teraz już wypadało napisać do taty i do dziadka. Musieli wiedzieć, że mają wnuczkę. Później przekonaliśmy się, że to był wielki błąd. Kiedy dziadek dowiedział się o prawnuczce kazał nasłać na mnie swoich ludzi. Dla niego było absolutnie nie dopuszczalne to, że mam dziecko z kimś kto jest tylko czarodziejem półkrwi. Według tradycji naszej rodziny to ojcowie wybierali mężów dla swoich córek. No, ale wracając do rzeczy. Pewnej nocy ktoś włamał się do naszego domu, rozbroił mojego męża, a mnie zabrał do Nurmengardu. Już wiecie co to takiego ten Nurmengard. Siedziałam tam trzynaście lat. Jeremiah razem z aurorami szukali mnie dzień w dzień. W końcu po tylu latach odnaleźli samotną kryptę na małej wysepce. Większość przesiedziałam sama ponieważ mojego dziadka zabił niejaki Lord Voldemord. Podobno później pokonał go słynny Harry Potter. Mój ojciec gdzieś zniknął. Do towarzystwa miałam tylko kilku dementorów, którzy na rozkaz "wielkiego" Grindelwalda przybyli z Azkabanu do Nurmengardu (przynajmniej część). Kiedy wróciłam do domu byłam znowu w bardzo ciężkim stanie. Byłam wychudzona tak, że wyglądałam jak kościotrup. Jadłam tam przecież przeważnie tylko suchy chleb. Jak tylko przekroczyłam próg naszego mieszkania zobaczyłam piękną dziewczynę. Nie mogłam uwierzyć. To była Destiny. Wreszcie zobaczyła swoją mamę, tylko szkoda że w takim stanie... No i znowu wylądowałam w Św. Mungu. Po wyjściu z kliniki razem z mężem i córką wyjechałam z Londynu. Zamieszkaliśmy w jakiejś małej wiosce. I wydawało się, że już wszystko będzie dobrze. Żyliśmy w zdrowiu i w szczęściu pomimo tego, że prawor co noc nawiedzały mnie wspomnienia z Nurmengardu. Półtora roku później zaszłam znowu w ciąże. Ten okres naprawdę był cudowny. Jeremiah podarował mi wtedy piękny naszyjnik wysadzany bursztynami i szmaragdami. Zawsze przynosił mi szczęście. Kiedyś przekażę go córce. Miałam wspaniałą, wspierającą mnie rodzinę. Kiedy urodziła się Felicity bardzo się zdziwiłam ponieważ stwierdziłam, że jest bardzo podobna do mnie. Totalne przeciwieństwo Destiny. Tylko oczy miała po ojcu. Piękne zielone oczka. Rok później podczas jakiejś tajnej misji ludzie Grindelwalda przez przypadek namierzyli nas. Kiedy zobaczyli u mojego boku dwójkę dzieci, natychmiast zaczęli na mnie "polować". I chociaż dziadek już nie żył to chcieli wypełnić jego wolę. A on zwyczajnie chciał mnie zabić. No i co? No i mnie zabili. Byłam w stanie poświęcić się dla moich córeczek. Po mojej śmierci stało się tak jak chciałam. Naszyjnik otrzymała Felicity,a Destiny i Jeremiah poprostu odeszli. Ale nie tak jak ja. Zwyczajnie poddali się, ale nie mam im tego za złe. I tak kiedyś będziemy wszyscy razem.
~~~~
Teraz patrzę na wszystko z góry i staram się opiekować nimi wszystkimi jak najlepiej. Felicity, Destiny i Jeremiah mają wiele problemów, ale wierzę, że sobie poradzą. Moim celem jest pomóc im rozwiązać pewną tajemnicę.